Ciepło, życie przenosi się na dwór. Sąsiedzi palą bbq - my wolimy ognisko.
Jednak od czasu, gdy zobaczyłem "grile" do gotowania wody na herbatę to idea ta nie dawała mi spokoju.
Jedną z dobrych stron bycia garncarzem jest możliwość podążania za takimi żądzami bez narażania się na specjalne wydatki:)
Pomyślałem więc o dwóch różnych od siebie systemach: japońskim furo i chińskim piecyku o nie dającej się ustalić nazwie, choć pewnie coś jak "piec do gotowania wody na herbatę", ale po chińsku. Zamiast zdecydować się na któryś postanowiłem zrobić jednocześnie oba. Dzięki temu będę mógł od razu porównać je ze sobą.
Właśnie,bo poza wspólną funkcją przenośnego paleniska do gotowania wody i użycia węgla drzewnego jako paliwa wszystko je różni.
Japońskie furo jest maksymalnie uproszczone, często szkliwione, brak w nim popielnika, tlen dostaje się przez boczne wcięcie w formie. Esencja wabi.
Chińskie piecyki z drugiej strony sprawiają zwykle wrażenie lepionych byle jak, jakby nikt nie liczył, że przeżyją wieki. Nie były też ważnym elementem ceremonii herbacianej jak furo. Całkowicie podporządkowane swojej funkcji - z dostępem powietrza od dołu, często z wydłużeniem kształtu dającym lepsze spalanie, z popielnikiem. Bardzo podobne są teraz częścią społecznych projektów wykorzystujących biomasę.
Tak więc eksperyment się zaczął. Najpierw wybór gliny/masy. Rzecz kluczowa, bo w naczyniach tego typu nagrzewa się tylko ich część stąd duże naprężenia łatwo powodujące pęknięcia. W tym przypadku nie miałem żadnych doświadczeń, trudno znaleźć także jakieś podpowiedzi. Wykorzystałem więc to co znałem, czyli masę do raku, która przez dużą zawartość szamotu, daje cień szansy na przetrwanie.
Jedną z dobrych stron bycia garncarzem jest możliwość podążania za takimi żądzami bez narażania się na specjalne wydatki:)
Pomyślałem więc o dwóch różnych od siebie systemach: japońskim furo i chińskim piecyku o nie dającej się ustalić nazwie, choć pewnie coś jak "piec do gotowania wody na herbatę", ale po chińsku. Zamiast zdecydować się na któryś postanowiłem zrobić jednocześnie oba. Dzięki temu będę mógł od razu porównać je ze sobą.
Właśnie,bo poza wspólną funkcją przenośnego paleniska do gotowania wody i użycia węgla drzewnego jako paliwa wszystko je różni.
Japońskie furo jest maksymalnie uproszczone, często szkliwione, brak w nim popielnika, tlen dostaje się przez boczne wcięcie w formie. Esencja wabi.
Chińskie piecyki z drugiej strony sprawiają zwykle wrażenie lepionych byle jak, jakby nikt nie liczył, że przeżyją wieki. Nie były też ważnym elementem ceremonii herbacianej jak furo. Całkowicie podporządkowane swojej funkcji - z dostępem powietrza od dołu, często z wydłużeniem kształtu dającym lepsze spalanie, z popielnikiem. Bardzo podobne są teraz częścią społecznych projektów wykorzystujących biomasę.
Tak więc eksperyment się zaczął. Najpierw wybór gliny/masy. Rzecz kluczowa, bo w naczyniach tego typu nagrzewa się tylko ich część stąd duże naprężenia łatwo powodujące pęknięcia. W tym przypadku nie miałem żadnych doświadczeń, trudno znaleźć także jakieś podpowiedzi. Wykorzystałem więc to co znałem, czyli masę do raku, która przez dużą zawartość szamotu, daje cień szansy na przetrwanie.
zamiast oryginalnego kama żeliwnego kocioka jego gliniana wersja
zamiast żeliwnego trójnoga gotoku... szamotowy
miejsce na węgiel drzewny
cdn...
Ale jesteś! Czytałem z wypiekami na twarzy, a tu koniec opowieści! Buuuuu, tak się nie robi.
OdpowiedzUsuńOk, będę cierpliwie czekać na ciąg dalszy. Znakomity pomysł! Gratulacje.
o, cieszę się, że pomysł ci się spodobał. Sam jestem ciekaw co z tego wyniknie. Relacja będzie nawet z klęski:) A jak się uda to odpalę może któryś w Cieszynie - będziesz?
OdpowiedzUsuńNie wiem. Wymęczyłem wolne na sesję YMJJ w Łodzi i teraz nic nie jest pewne. Jeśli tylko będę mógł, to przyjadę :)
OdpowiedzUsuń