28 sie 2014

kinky postcard from London

































Byłem w Londynie. Wow! Ale w sumie kto z Polaków tam jeszcze nie był? Do niedawna chyba tylko ja. Był to jednak tylko jeden dzień a tak naprawdę raptem kilka godzin mogłem spędzić tak jak chciałem. Co mogłem zobaczyć przez te trzy godziny? Coś z ceramiki oczywiście na początek. Z braku czasu odpuściłem sobie duże działy współczesnej ceramiki w wielkich muzeach (jakV&A Museum) i zajrzałem do mniejszej, ale zacnej galerii CeramicContemporary (vis a vis The British Museum) gdzie obok współczesnych luminarzy brytyjskiej ceramiki jak Lisa Hamond, Ruthan Thudbal,  albo Phil Rogers zobaczyłem właśnie (wtedy) otwartą wystawę Rafy Pereza. Ale nie o tym.

Jaki jest adres dla miłośnika herbaty w Londynie? Może są i inne miejsca (nawet na pewno są) wszyscy jednak z którymi rozmawiałem wcześniej mieli jedno skojarzenie - Postcard Teas - mała herbaciarnia w centrum miasta.
Z Oxford Str na New Bond Str w okolicach której mieści się Postcard Teas poszedłem na piechotę. Nie znam lepszego sposobu by poczuć klimat miasta niż spacer. Tym bardziej, że gdy zboczyć na Soho i powdychać lekko artystowsko/lupanarski klimacik ("I think I might join the fun / But I had to hit and run") mogłem zahaczyć też o Piccadilly Circus ("I went down to Piccadilly Circus")
Kiedy napisałem "mała herbaciarnia w centrum Londynu" to poza właściwym umiejscowieniem i bezbłędnym określeniem wielkości używając słowa "herbaciarnia" wprowadzam trochę w błąd. Jeżeli ktoś kojarzy to słowo z rodzajem gastronomicznego lokalu ze stolikami i krzesłami, gdzie podaje się częściej herbatę niż kawę to nie, tak nie wygląda Postacard Tea. Nie jest to też sklep z herbatą gdzie półki od podłogi aż po sufit upchnięte są setkami pojemników z niezliczoną ilością herbat. Zdziwiłem się nawet, kiedy okazało się, że na ich stronie internetowej można znaleźć informacje o 89 różnych rodzajach. W sklepie miałem wrażenie było ich znacznie mniej (to zaleta) tak, że w niewielkim pomieszczeniu pozostawało sporo przestrzeni na niewielkie witryny z ceramiką i dużą prostą drewnianą ławę służącą za kontuar i miejsce do degustacji jednocześnie.
"Ride on/Ride on" czas gonił, ale byłem przygotowany, wiedziałem czego chcę i po kilku zdaniach z przemiłą panią (I saw Miss Brown) już chciałem wychodzić z zakupioną paczuszką (Nice one; that's what they say). Nie byłem jednak w stanie odmówić sobie pokusy sprawdzenia jej na miejscu. To zresztą jeden z fajniejszych zwyczajów w Postcard. Za 2,5 funciaka możecie spróbować każdej herbaty (to śmieszna cena zważywszy, że lipton w budce na ulicy kosztuje tu podobnie) a herbat, które kupujecie za free (Oh, darlin', please don't pay, Mama say - mama say). Czajmen (Down there I saw Marcus), którego królestwem jest maleńki pokoik obok wszystkie herbaty parzy w shiboridashi, przelewa do "morza herbaty" i ten cały zestaw wraz z maleńką czareczką podaje na tacy. W oczekiwaniu zachęcony przez "Miss Brown" oglądam czajniki i czarki Noritada Kimury. To prawdziwa przyjemność oglądać i dotykać czegoś co jest nie tylko ładne, ale też czuje się, że jest zrobione z szacunkiem dla swojego przeznaczenia. Jeżeli to możliwe zarezerwujcie sobie na to miejsce kilka godzin. Ja ich nie miałem (See I just can't settle down) więc po drugim parzeniu, gdy herbata w zasadzie dopiero się zaczynała rozwijać musiałem podziękować i wyjść (Oh, I'm a leavin' town). A właśnie zacząłem myśleć jak miło by było bez żalu poświęcić jeszcze kilka monet z królową na spróbowanie jeszcze czegoś - może bardziej adekwatnego do gorąca, które tego dnia opanowało londyńskie ulice. "sca-ba-dool-ya-bung, baby"  


miał to być wstęp a jest coś przy okazji:
Mam jeden problem z czytaniem wpisów na różnych blogach tudzież postów na forach herbacianych. Często sprawiają wrażenie licytacji na snobizm: herbaty coraz rzadsze, wcześniej zebrane, ze starszego już nie krzewu nawet a drzewa, droższe, wyższego sortu, kupione w egzotycznych miejscach etc.
To wrażenie dotyczy też oczywiście moich własnych tekstów. Stąd wiem, że najczęściej nie kryje się za nimi jakiś specjalny snobizm (nie tylko przynajmniej). Taki po prostu jest ten herbaciany ogródek, który uprawiamy. Są tam raczej rzadsze rośliny bo na inne po prostu szkoda czasu.  
To taki usprawiedliwiający wstęp, żebym już mógł bez wyrzutów sumienia stąpać dalej  po krawędzi:)





ps
dla porządku - cytaty pochodzą z piosenki poniżej



8 komentarzy:

  1. Wiesz, najciekawszy jest ostatni akapit pisany kursywą. Konkluzja rozmija się z nadzieją, ale mniejsza z tym. Z tego powodu, że snobizm wziął górę nad rozsądkiem zwinąłem się z forum. Nie chciało mi się bawić w ten sposób. Większość, jak się wydaje, w pogardzie miała umysł początkującego i tylko czekałem, aż ktoś poprawi Roberta T. Swoje szaleństwo przeżyłem jakiś czas temu, obcowanie z kiszoną herbatą, od Roberta oczywiście, zapewniła mi taką unikalność, że głowa mała. Później poszedłem za głosem rozsądku i piję herbatę, tylko to, nic więcej.
    Ale nie myśl przypadkiem, że oceniam, nie, tylko napisałem, co mi przyszło do głowy.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś niesamowitego...ktoś w końcu odważył sie napisać pewną niewypowiedzianą prawdę...tą kursywą. Gdyby nie mechanizmy obronne jakie psychika nam produkuje w relacjach miedzy ludźmi dominowała by prawda.To co jest fajne to to ,że ten świat,młody świat herbaciany, u Nas w Polsce My tworzymy, jest w zarodku i możemy go stworzyć tak jak chcemy ,żeby był. Ja również czytałem bloga pewnej osoby do momentu kiedy nie wychwyciłem pewnych niezdrowych zwrotów z których można było wyczytać snobizm,pewną niezdrową wyjątkowość,pewny rodzaj słów który oddala nie przybliża do kontaktu.....Z tym snobizmem....coś trzeba myśleć o sobie ,żeby dobrze się czuć :-) Lepiej prawdziwie po krawędzi Andrzeju niż ładną prostą drogą.

    OdpowiedzUsuń
  3. To ciekawe, że największe emocje wzbudził tekst pisany kursywą. Nie mam za dużo do dodania może to, że jednak nie jestem tak radykalny jak wy. Mam po prostu od czasu do czasu taki rodzaj upierdliwego zwyczaju patrzenia z dystansem na siebie i zwykle to obrazek dość zabawny. Rzeczywiście jednak jak zauważył Marek nie idę dalej (jeśli dobrze rozumiem, zdanie o rozminięciu "konkluzji z nadzieją"). Widzę chyba więcej pozytywów w tej raczkującej herbacianej blogosferze;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bo zostały wzburzone bąbelki w szampanie i napierają na korek.....

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak, Andrzeju, dobrze mnie zrozumiałeś.
    Żeby nie było, też się przyznam, z audio osiągnąłem próg bliski szaleństwa. Ale ostatecznie udało mi się wrócić z dalekiej podróży i znów słucham muzyki.
    I tak to jest. :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Fantastyczny wpis, niemalże poczułam jakbym stała obok ciebie i obserwowała jak spędzasz czas w tej herbaciani. Takie małe magiczne miejsce z przyjaznymi ludźmi i dobrą herbatą, oj jak łatwo o takich prostych miłych chwilach zapomnieć w gonitwie dnia codziennego.

    Andrzeju do do tekstu na dole, mam wrażenie, że przeżywamy na chwilę obecną mały "bum herbaciany" zakochaliśmy się w herbacie, a okazało się, że ta roślina oferuje o wiele więcej niż bym nam się wydawało. Kiedy więc zgłębiamy temat coraz głębiej i głębiej, można przypadkiem w tym wszystkim utonąć.
    Jednak kiedy przypomnę sobie klimat święta herbaty w Cieszynie, tych wszystkich szczęśliwych i wspaniałych ludzi herbaty, to myślę że uczymy się pływać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, myślę, że świetnie byś się tam odnalazła mimo, że to inny styl niż "Czajownia".

      Co do kursywy - też się zgadzam, że osobisty kontakt może zmienić perspektywę. Ja po prostu lubię tych ludzi.

      Usuń
  7. To jest jeszcze bardzo a propos "umysłu początkującego i współczesnego herbatyzmu- http://www.twodogteablog.com/2014/09/09/beginners-mind-drinking-tea/

    OdpowiedzUsuń