Różnych rzeczy nie powinno się robić z piecem wybudowanym na działce przyjaciela. Jedną z nich jest niewątpliwie pozostawianie go na 2,5 roku tylko pod dziurawą plandeką. Można wtedy, gdy w końcu się tam człowiek wybierze na pierwszy (sic!) wypał, zastać sklepienie obrosłe mchem, napuchnięte z wilgoci ściany i zapadający się łuk. Nie wiem co normalni ludzie robią w takiej sytuacji, ale niektórzy po 10 godzinach reanimacyjnej nie rezygnują z wypalania. Czas przesuszania ze zwykłych 2 godzin przedłuży się może do 6 przy czym i tak cały czas kapać będzie z daszku woda ze skroplonej wilgoci. Wymyśla się wtedy nieustannie powtarzany żart, że to pewnie dlatego, że pali się mokrym drewnem. Taka nocna głupawka. Inna sprawa, że sosnowe obrzyny rzeczywiście dopiero co przyjechały z tartaku.
|
jak widać łuk nie odzyskał już swojej formy |
Tak nam się właśnie zdarzyło to wszystko w ostatni weekend. Nie będę zanudzał już dalej jak z detalami toczyła się ta walka o ogień. Po 15 godzinach nieustannego palenia (już beze mnie) Kasia i Łukasz położyli stożek 5 (1200st.C). Jaki naprawdę był finał i co z tego wynikło okaże się jutro.
Ten piec nie ma szczęścia. Postawiony w 2003 roku w innym miejscu wypalaliśmy tylko kilka razy. Ostatni raz zakończył się przepaleniem (palenie bez stożków mści się okrutnie). Przenieśliśmy, odtworzyli i ... porzucili. Teraz zobaczymy jaki Duch w nim zamieszkał.