27 kwi 2012

pracownia na Podlasiu






Będąc na bardzo krótkiej wycieczce w okolicach Czarnej Białostockiej miałem niecodzienną okazję zwiedzić pracownię pana Jana Kudrewicza. Garncarza nie było, przyjęła i oprowadzała nas jego żona.

 
  





























Pracownia składa się z jednego niezbyt dużego pomieszczenia. W centralnym punkcie stoi blaszany kocioł, piec ogrzewający pracownię, która pełni także rolę suszarni. 

U powały na deskach poustawiane są suszące się naczynia. Pracownia mieściła też dwa, przerobione na elektryczne koła garncarskie, a nawet piwniczkę zdołowanej gliny z własnego wyrobiska.



suszące się naczynia na deskach tworzą sufit pracowni










dół z gliną














podstawowe narzędzia używane podczas toczenia













 









Wypały odbywają się w dwóch tradycyjnych piecach. Większy jest w stanie pomieścić nawet 1800 garnków co oznacza około trzech tygodni codziennej 12 godzinnej pracy garncarza. Piec osiąga 1000 st. C w ciągu około 24 godzin. Pali się głównie sosną. Wypał siwaków z których słynie okolica, kończy się zapakowaniem specjalnie odkładanych na ten cel tzw. smolnych szczap, najbardziej żywicznych i zamknięcie otworów dymnych. Piece nie mają komina. 




wysuszone naczynia przed zapakowaniem do pieca












zejście do paleniska






















wejście do komory większego pieca





































komora mniejszego






















mniejszy, widok z boku, kratery widoczne na szczycie to otwory dymne

















26 kwi 2012

wystawa czajników

Gdyby ktoś przebywał właśnie na Łotwie w okolicach Daugavpils, to zapraszam serdecznie na międzynarodową wystawę czajników. Będą też, co najmniej, dwa z Polski. Zosi Kosiorek i mój.




niestety, to nie ten dokładnie, ale z tej samej serii




17 kwi 2012

cztery nowe





Właściwie nie powinno się tak robić. Wrzucać na pastwę eksperymentu cztery czajniki, niebrzydkie. Można wyciąć sobie plasterek, wytoczyć próbkę, ale od razu czajniki? Powtórzę, niebrzydkie. Glina z której je robiłem to właściwie mieszanka (1:1) dwóch różnych mas. Żadnej (wiadomo) nawet nie używałem do tej pory, a co dopiero ich połączenia, po co więc je mieszam? Jedna z nich wypala się na piękny kolor ciemnej cegły, ale to dzięki dodatkowi drugiej (jasny beżyk) nie muszę zmieniać temperatury wypału. Temperatura jest teraz święta i się jej nabożnie trzymam (1200 st. C). Tyle sprawdziłem wcześniej. Dalej jest tylko gorzej. Single firing. Co? Single firing. Robiłeś to? Kiedyś, dawno, nie pamiętam. Jest tyle rzeczy w ceramice technik, temperatur, mas, sposobów robienia zamkniętej w ścianach z gliny przestrzeni - wszystkiego nie jestem w stanie, i nie mam takiego parcia. Ale single firing to co innego. Jak się przestaje palić wysoko, bo szkoda energii, kosztów, czasu, itd. wtedy single firing jest logiczny. Ale o co chodzi? Najczęściej jest tak: robisz coś (na przykład niebrzydki czajnik), suszysz, wypalasz pierwszy raz 900 st. C, wychodzi biskwit, szkliwisz, wypalasz drugi raz 1050st. albo 1160st. albo 1300st, jak chcesz. Dwa razy. A w singlu oczywiście raz i od razu ze szkliwem. Niby nic, ale znam tylko jedną osobę która tak robi. Nie, zaraz. Wiem, już pamiętam. Wypalaliśmy tak z Ruthane Tudball w Namur w Belgii. W wypałach sodowych tak trzeba. Soda lepiej łączy się wtedy z kwarcem i tworzy świetne pomarańczowe szkliwa. Teraz to niby inna historia. Szkliwa są popiołowe, piec elektryczny, ale jest coś podobnego, jakby polewa była wrośnięta w czerep.


150 ml

130 ml

150 ml

130 ml, w całości nieszkliwiony, więc tu dobrze widać kolor gliny

Czajniki nie są szkliwione w środku. Próbowałem jednego z Baihao Oolong i dla porównania z zieloną Wu Niu Zao - interesujące wrażenia.

9 kwi 2012

10.000

Dziś o 17.31 zanotowano dziesięciotysięczne wejście na stronę "journey through the mud". Od pierwszego wpisu minął ponad rok. W żadnym wypadku nie jest to imponujący wynik, ale  zaczynając nie myślałem, że trafi tu nawet tylu gości. Dość powiedzieć, że w pierwszym miesiącu wejść było 12.
Statystyki.
Najchętniej czytanym postem była relacja ze Święta Herbaty 
a oglądanymi stronami to te z czajnikami i czarkami.
Najczęściej wchodzono tu z bardzo popularnej, świetnej strony Sayamy, który nie tylko zamieścił link do "journey", ale też kilka razy pisał o mojej pracowni. 
Ponad połowa gości pochodziła z Polski, reszta to "cały świat" jednak głównie z Japonii, USA, Czech i Rosji (tu podziękowania dla strony Iskustwo Czaja) . Dwa razy udało się komuś wejść z Chin mimo,że Bloger jest tam zakazany (więc to może służby). Googlowano stronę głównie przez różne wersje mojego nicka lub nazwy bloga, egzotyczne nazwy herbacianych naczyń, także przez nazwiska  - "jurek szczepkowski" i "thiebaut chague". Były też ciekawsze przypadki. To, że ktoś dzięki googlowaniu hasła "opalarka elektryczna" miał okazję zapoznać się z twórczością Toshiko Takaezu mogę jeszcze jakoś zrozumieć, ale w jaki sposób trafił tu człowiek tropiący w Internecie "złego fistaszka" tego mam nadzieję nigdy nie pojąć.

Dziękuję wszystkim przypadkowo i nieprzypadkowo trafiającym na ten blog chociaż naprawdę nie wiem po co to robicie tak jak nie rozumiem po co sam go prowadzę.

























































fistaszki(?) na herbacie

nie zawsze się udaje

a czasami to totalna klęska, szczególnie odczuwana, jeżeli nadzieje były duże. Zaufanie do tej masy miałem tak wielkie, że bez sprawdzania jej zrobiłem od razu dwa piece. Oba pękły po 30 sek od rozpalenia węgli - wynik gorszy niż kiedykolwiek. Z nadmiernym zaufaniem można też wiązać zmianę "dizajnu". Teraz piecyk był całością i pęknięcie takie jak widać na zdjęciach spowodowało, że co najwyżej można w nim zasadzić kwiatki.










Do tej pory piecyki składały się z dwóch części nazwijmy je "kominem" i "paleniskiem". Komin to w uproszczeniu był walec otwarty na górze z otworem na dole, który pełnił rolę popielnika i  nawiewu. Na to nakładałem ceramiczną miskę z otworami na dnie przez które tlen zasilał żar i jednocześnie mógł opadać popiół. Nawet jeżeli rant tej "miski" pękał (a tak się właśnie działo prędzej lub później) urządzenie wciąż mogło działać. Do dziś używam takiego, który pękł prawie rok temu. 
hm ... nie dziś nie jutro, ale cdn w tej sprawie niewątpliwie nastąpi,













6 kwi 2012

"natsume"


w cudzysłowiu bo tradycyjnie natsume czyli pojemnik na matcha (usucha) robi się głównie z laki lub drewna a obecnie nawet plastiku krytego laką. Inspiracją kształtu jest owoc krzewu jujuby czyli głożyny pospolitej.
Pojemniki mieszczą 40g zielonego proszku.

 









1 kwi 2012

Rou Gui czyli right stuff czyli magdalenka



Wiadomo smak może nas cofnąć w przeszłość. Dziwny zmysł z wbudowanym wehikułem czasu.
Rou Gui - pite z Wojtkiem kilka tygodni temu w pierwszym łyku ma smak jednoznaczny, konopny, słodkawy, dymny. Podczas tego wieczoru wrażenie z następnymi czarkami ustępuje innym tonom a Rou ustępuje w końcu innym herbatom. Większość z nich to dla mnie nowości, więc nie ma czasu skupiać się na detalach.























O herbacie zapominam. Do dziś, bo Wojtek zostawił mi małą foliową paczuszkę. Wracam do tej herbaty kompletnie nie pamiętając o poprzednich odczuciach. Taki mam feler, łatwo zapominam i nie lgną do mnie chińskie nazwy.




















Dzieje się znowu to samo, magdalenka zaczyna działać.
Potrafię dość dokładnie określić czas i miejsce.  A właściwie wiele miejsc z podobnego okresu. Coś trzeba wybrać. OK, jest rok 1988, Gorzów. Festiwal. Nikt nie robi tu specjalnych ceregieli. Stróże babilonu (wiem, dziwnie to teraz brzmi) mają inne, bardziej polityczne zmartwienia. Pokpiwamy z chłopaków z Daabu co to niby są przeciw teoretycznie a praktycznie to niekoniecznie. Co innego Marcin, jest po chemii, wypadły mu dready i zagrał wtedy chyba swój ostatni koncert.




  











Uwaga: wiem, że tak mogłoby się wydawać po chaosie (nazwijmy go wielowątkowością) tego postu, ale nie zażyte zostało podczas jego pisania nic poza wspomnianą wyżej herbatą. Nie jest też zachętą do narkotyków a nawet wprost przeciwnie. Z tamtych czasów została mi tylko słabość do reggae.